wtorek, 23 marca 2010

KILKUETAPOWA NOTKA O "CZASIE HONORU", ALBO PERFIDNY PRODUCT PLACEMENT

(WSTĘP NR 1):
Serial jest prawdopodobnie moim ulubionym gatunkiem telewizyjnym. Wydaje mi się, że im bardziej niezwykły i nieprawdopodobny temat porusza, tym bardziej się wszystkim podoba. (Bo przecież inaczej nie można określić następujących pomysłów: wampiry żyjące jak gdyby nigdy nic w USA; „gospodyni domowa” utrzymująca rodzinę ze sprzedaży narkotyków; policjant, który pod wpływem uderzenia w głowę przenosi się w lata 60. XX wieku, jednocześnie utrzymując kontakt ze „współczesnością” za pomocą telefonu). Niezastąpionym źródłem tego rodzaju pomysłów na serial jest wojna („M.A.S.H.”, "Stawka większa niż życie”, „Allo, allo”). Przypuszczam, że każdy jakiś serial na ten temat oglądał. A przynajmniej kojarzy.

(WSTĘP NR 2):
Serial jest prawdopodobnie moim ulubionym gatunkiem w ogóle. Przynajmniej teoretycznie. Mam bowiem problem z przeszłością. Ciągle zastanawiam się: „jak to kiedyś było?”. I ani w podręcznikach do historii, ani w programach Discovery Chanel nie znajduję satysfakcjonującej odpowiedzi. Bardziej bowiem interesuje mnie to, w co się kiedyś ludzie ubierali, jak się bawili i co czuli, niż fakty i daty bitew, traktatów pokojowych i wyborów rządowych. Jednakże, żeby stworzyć taką HISTORIĘ TOTALNĄ trzeba by było każdy rok istnienia każdego kraju opisać w niezliczonych tomach… Dlatego właśnie tak lubię seriale. Przynajmniej teoretycznie dają one złudzenie oddania doświadczenia totalnego, zarówno mikro-, jak i makro-historii.

(WSPÓLNE ROZWINIĘCIE):
Historia II wojny światowej z polskiej perspektywy to zaledwie 6-letnia opowieść o 1 kraju. Zamknięty okres. Chyba najlepszy materiał na przedstawienie totalnego doświadczenia w serialu. Jednocześnie mam wrażenie, że twórców tego gatunku nie interesują tego typu cele. Nad jednostkową perspektywę typowych uczestników tamtych wydarzeń przedkładają niezwykłe przypadki: podwójnego tajnego agenta, a do tego człowieka bez skazy, ale za to o błękitnych oczach, czy też 4 żołnierzy podróżujących wraz z psem czołgiem „Rudy”.




Jednakże wreszcie doczekałam się konsensusu pomiędzy moimi prywatnymi oczekiwaniami, a tymi, które wynikają z rankingów zamawianych przez prezesów komercyjnych kanałów TV. Konsensus ten nazywa się CZAS HONORU i jak donosi nawet plotkarski portal Plejada:

Czas honoru to iście hitowa produkcja, która - dzięki zatrudnieniu prawdziwych gwiazd - podbiła serca polskiej publiczności. Opowieść o grupie młodych żołnierzy wyszkolonych w Anglii i działających w Warszawie to pierwszy od lat serial wojenny pozbawiony patosu, w którym znajdziemy także wątki obyczajowe. TWÓRCY SERIALU - reżyserzy Michał Kwieciński, Michał Rosa i Wojciech Wójcik oraz scenarzyści: Jarosław Sokół, Jerzy Matysiak - W OPOWIEŚCI O RUCHU OPORU ZNALEŹLI MIEJSCE ZARÓWNO DLA WIDOWISKOWYCH AKCJI ODBIJANIA WIĘŹNIÓW, UKAZANIA OKRUTNOŚCI NIEMCÓW ORAZ PRZEDSTAWIENIA LOSÓW ŻYDÓW WARSZAWSKICH. W SERIALU POKAZANO RÓŻNE OBLICZA WOJNY ORAZ RÓŻNE OBLICZA POLAKÓW. NIE MAMY TU TYLKO BOHATERSKICH PARTYZANTÓW, SĄ TEŻ OSZUŚCI ŻERUJĄCY NA INNYCH ORAZ POSTACIE NIE DO KOŃCA DOBRE LUB ZŁE.


Serial ten jest połączeniem mikro-historii mieszkańców okupowanej Warszawy, z przedstawieniem przygód grupy superbohaterów, niemalże czterech Jamesów Bondów tamtego okresu. Oni to, będąc superwyszkolonymi polskimi lotnikami, zostają zrzuceni na spadochronach w podwarszawski las 1941 roku, by wspomóc stołeczny ruch oporu. „POŁĄCZENIE” jest zresztą najlepszym określeniem tego serialu. Łączy on bowiem również melodramatyczność „M jak miłości” i z sensacyjnością „Oficera”. Łączy aktorów absolutnie kojarzonych z serialami (Kuba Wesołowski, grający Igora Nowaka w „Na wspólnej” oraz Maciej Zakościelny, czyli serialowy podkomisarz Marek Brodecki z „Kryminalnych”) z tymi, którzy na małym ekranie pojawiają się bądź w coraz rzadszych premierach teatru telewizji, bądź w filmach fabularnych, puszczanych w paśmie dla „ambitnych”, czyli od 1 do 5 rano (Jan Englert, Krzysztof Globisz).



(ZAKOŃCZENIE NR 1):
Ucinam tego posta w pół wpisu, proponując INTERMEDIALNY EKSPERYMENT. Zapraszam dzisiaj o 19.30 do spółdzielni Goldex Poldex na spotkanie klubu filmowego. Tematem będzie „Czas honoru”. A dyskutować zamierzamy o tym, czy ten serial jest przykładem HISTORII TOTALNEJ, czy też jedynie WIELKIEGO NADUŻYCIA TVP.



(ZAKOŃCZENIE NR 2 - dla tych którzy nie chcą/ nie mogą przyjść, czy też nie tolerują nachalnego product placementu):

Ten wariant zakończenia również – jak na razie – zamierzam pozostawić w pół otwartym.
Jak dotąd nie spotkałam się z ujęciem serialu telewizyjnego, jako gatunku posiadającego potencjał przedstawienia HISTORII TOTALNEJ. Nie spotkałam się również z idealną – serialową – realizacją takiego pomysłu. Niemniej jednak, szczerze wierzę w powodzenie takiego pomysłu. Ażeby i Was przekonać, wklejam poniżej fragment z książki Wiesława Godzica, który definiuje interesujący mnie gatunek. Coś jest na rzeczy, mówię Wam!:

SERIAL JEST NARRACYJNĄ FORMĄ TELEWIZYJNĄ, KTÓRA PREZENTUJE W SPOSÓB REGULARNY EPIZODY, ZAWIERAJĄCE SYMULTANICZNIE ROZGRYWAJĄCE SIĘ HISTORIE Z UDZIAŁEM STAŁEJ GRUPY BOHATERÓW. Serial odróżnia się od niektórych serii oraz komedii sytuacyjnej tym, że EPIZODY ŁĄCZĄ SIĘ na ogół ZWIĄZKIEM PRZYCZYNOWO-SKUTKOWYM I ROZWIJAJĄ SIĘ FABULARNIE (…).
Seriale (…) mogą pełnić FUNKCJE EDUKACYJNE (prezentować różne postawy wobec problemów życia codziennego i sposoby ich rozwiązywania). Zwraca się uwagę na PROSPOŁECZNY CHARAKTER WIĘKSZOŚCI SERIALI – zawsze prezentowały one najbardziej aktualne problemy życia społecznego i przełamywały wiele tabu.
(…) wielowątkowość serialu powoduje, że możliwe są spojrzenia z tak ROZMAITYCH PUNKTÓW WIDZENIA, że dopuszczają one nawet rozwiązania mało prawdopodobne, umożliwiające kontynuację (…).
W serialu WIDZ ZWYKLE POGŁĘBIA SWOJĄ WIEDZĘ O BOHATERACH, DOWIADUJE SIĘ O KOLEJNYCH ZWIĄZKACH POSTACI ZE SOBĄ, co na ogół nie oznacza posiadania pełnej wiedzy o nich.

czwartek, 18 marca 2010

Paranormal (Inter)activity

Wbrew panującym tendencjom pragnę zacząć od oświadczenia:
OD DZIECKA KOCHAM TELEWIZJĘ!

Jest to miłość, która się zmienia, ale uczucie między nami jest trwałe. Teraz jest ono dojrzalsze i być może nie ma już tej namiętności, która istniała pomiędzy nami kiedyś. Na przykład wtedy, gdy płakałam przez godzinę będąc u siostry mojej babci, że muszę zobaczyć niedzielną wieczorynkę, (którą były bajki Disney'a) w kolorze, bo inaczej mój świat się skończy, a uśmiech już nigdy nie zagości na mej twarzy. Co w efekcie doprowadziło do tego, że oglądałam wieczorynkę u sąsiadów ciocio – babci, zapoznając urocze starsze małżeństwo z kolorowym telewizorem. Nie wmówicie mi więc, że telewizja jest antyspołeczna ;). Dziś ja i TV możemy żyć bez siebie nawet kilka tygodni, ale zawsze do siebie wracamy. Nie wstydzę się tego, gdyż telewizja jest częścią świata, w którym przyszło mi żyć i może niektórym ciężko się z tym pogodzić, także kultury, z którą przyszło nam obcować. Przede wszystkim jednak najcudowniejsze w niej jej jest to, że to JA decyduję CO i JAK oglądam.

Dlatego zdarza mi się oglądać wszystko. W ten sposób kilka lat temu trafiłam na kanał ITV reklamujący się, jako pierwsza w Polsce stacja interaktywna. Emituje ona programy muzyczne, erotyczne, a także ezoteryczne. Moje największe zainteresowanie wzbudziło od samego początku pasmo ezoteryczne EZO TV, nadawane obecnie w godzinach 9:30-14:30 i 20:00-23:00. Zanim jednak napiszę o niej coś więcej, chciałabym zająć się przez chwilę samym zjawiskiem interaktywności w telewizji.

Kilka faktów dotyczących historii interaktywności w TV:

Szukając informacji na temat początków interaktywnej telewizji, dotarłam do jej prehistorii ;). Za pierwszy zwrot w stronę interaktywności uważany jest program dla dzieci pod tytułem Winky Dink and You. Dzieci, rysując na ekranie telewizora, a właściwie na pasującym idealnie do ekranu transparentnym kawałku tworzywa sztucznego, pomagały Winky Dink'emu wyjść z różnych opresji. Na przykład rysowały most, pozwalający głównemu bohaterowi przejść na drugą stronę rzeki czy klatkę dla groźnego lwa.



Kolejnymi etapami na drodze rozwoju było wprowadzenie możliwości zatelefonowania do studia (pierwszy widz dodzwonił się do studia NBC Today Show w 1959 roku). To pod koniec lat 80-tych, zaowocowało powstaniem programów, w których widz mógł zgłaszać telefonicznie swoje sugestie dotyczące dalszego rozwoju akcji. Jako przykład pierwszego takiego programu przywoływany jest skierowany do dzieci What's your Story? , który emitowała BBC.

Co zaskakujące, już w 1994 roku Chanel Four w programie Gamesmaster wykorzystywał przekaz z czatu programu w formie teletekstu.

Przykład cytatów z czatu w formie teletekstu: (interesujący fragment od 3:36 do 4: 23 min.)



Nie chce wprowadzać nudnego kalendarium, dlatego pozwolę sobie niejako „przeskoczyć” do spojrzenia na interaktywność telewizji z polskiej perspektywy. Wiesław Godzic uważa za jej prawdziwy początek wprowadzenie przez telewizję Polsat filmów na życzenie, a także listy przebojów układane przez telewidzów głosujących za pośrednictwem telefonów. Dzięki tej możliwości widzowie stawali się jurorami w takich programach jak np. Od przedszkola do Opola. W połowie lat 90-tych Telewizja Polska wprowadziła usługę audiotele, dzięki której widzowie mogli brać udział w konkursach, ale również wpływać na repertuar programowy. Przykładem tego zjawiska może być konkurs, w którym po emisji pilotowych odcinków czterech seriali, za pomocą głosowania widownia wybierała ten, którego dalszy ciąg chciała oglądać na ekranie TVP. Konkurs ten wygrał serial Klan emitowany zresztą po dziś dzień.
Bardziej dojrzałą formą interaktywności był emitowany przez TVN program Tenbit.pl, ściśle związany z portalem o tej samej nazwie. Twórcy portalu chcieli stworzyć wokół niego całą społeczność, która miałaby wpływ na jego zawartość i mogłaby wprowadzać do niego zmiany. Jej przedstawiciele występowali także w telewizyjnym programie transmitowanym na żywo, podczas którego na ekranie pojawiały się wypowiedzi z portalowego czatu.
Później nadeszła era programów reality show, w których widz nie tylko był jurorem, ale - jak pisze Wiesław Godzic - także jego uczestnictwo w nim wymagało zmiany sposobu odbioru. Widz oglądał program na ekranie, a także korzystał z informacji ze strony www, by w końcu wysłać sms ze swojego telefonu komórkowego.

To właśnie telefonia komórkowa niejako doprowadziła do narodzin takich programów jak Ezo Tv, w którym widz może na różne sposoby (telefon, sms) kontaktować się z wróżbitą lub wróżką na żywo występującym w studio. Niewątpliwie jest to przykład neotelewizji (zgodnie z pojęciem wprowadzonym przez Casettiego i Odina), która główny nacisk kładzie na obustronną aktywność. Na antenie dochodzi także do tzw. komunikacji pozorowanej, o której pisali Robert Cathcart i Garry Gumpert, czyli sytuacji, w której zachodzi kontakt przypominający rozmowę twarzą w twarz.



Studio zaaranżowane jest tak, że mamy wrażenie bardzo bliskiego kontaktu z prowadzącą program i zarazem wróżącą tego dnia osobą. Wróżka/ Wróżbita siedzi w zasadzie naprzeciw kamery, a czekając na telefon często dzieli się swoją wiedzą na dany temat, wykładając w skrócie np. ziołolecznictwo, tudzież sposób w jaki należy afirmować swoje życie (ta część programu jest bliższa paleotelewizji). Natomiast gdy do studia dodzwoni się widz, program zmienia swoje oblicze i staje się bliższy neotelewizji. Paradoksalnie, choć to wróżbita powinien mówić więcej, często to dzwoniący zaczyna się zwierzać ze swoich problemów. Moim zdaniem w takich momentach program zbliża się do formuły talkshow.

Dlatego zasadne wydaje mi się wyodrębnienie dwóch możliwych rodzajów odbioru Ezo TV:

- aktywne - dzwoniąc bądź wysyłając sms, wchodzimy w interakcję z prowadzącym.
- voyeurystyczne - słuchając wróżb przeznaczonych dla innych, nierzadko słuchamy także ich zwierzeń.

Nowością jest krótkie pasmo Horoskop Gwiazd. W tym programie wróżka wybierając w nim po jednym celebrycie spod każdego znaku zodiaku, prezentuje ich horoskop, tym samym snując domysły na temat najbliższych romansów serialowych aktorek. Wydaje mi się to ciekawym przykładem, według mnie jest to kolejny krok w ewolucji infotainmentu.

A teraz czas na deser, czyli ilustrację części „wykładowej” dotyczącej edukacji dzieci:



A teraz laurka:
Dziękuje ci Ezo Tv, że jesteś i zabawiasz mnie bardziej niż wszystko co w telewizji produkowane jest w tym właśnie celu!

piątek, 12 marca 2010

halo halo wojtku!

Po dzisiejszych zajęciach dotyczących w głównej mierze telewizji śniadaniowej i programów budujących u widza wrażenie wspólnego biesiadowania, przyszła mi do głowy taka oto humorystyczna ilustracja:



moje największe marzenie - KUBA "Komet"

tylko nie da się postawić paprotki



via tvhistory.tv

czwartek, 11 marca 2010

Post scriptum do "Stawki" i kilka uwag o tym, czym jest misja w telewizji publicznej

Bez wahania założyłabym się z każdym do takiego zakładu chętnym, iż gdyby stworzyć słownik frekwencyjny dyskursu dotyczącego telewizji publicznej słowo „misja” pojawiło by się w pierwszej dziesiątce najczęściej padających wyrazów w tym kontekście. Przez pryzmat misji analizuje się bowiem nowe ramówki, wykorzystywane formaty, obecność – lub jej brak – ważnych wydarzeń sportowych, ale również pojawiające się w programach informacyjnych wiadomości oraz decyzje personalne dotyczące składu zarządu TVP. Uprzedzając wszelkie komentarze napiszę od razu, że również dla mnie słowa „telewizja publiczna” oraz „misja” są jak awers i rewers tej samej monety (albo – osadzając tę metaforę w bardziej adekwatnym kontekście – jak orzeł i reszka na monecie jednozłotowej). Ponadto jestem przekonana, że badając przez ten pryzmat historię Telewizji Polskiej dojść można do znacznie ciekawszych wniosków, niż jedynie to kto i po której stronie rozdaje aktualnie karty na scenie politycznej.

Przekonania przekonaniami, ale zdaję sobie sprawę, iż przeciwników powyższej opinii przekonam wyłącznie racjonalnymi argumentami. A właściwie wystarczy tylko jeden argument, który – cóż za zbieg okoliczności! – brzmi: Stawka większa niż życie.

Na co w artykule, o którym wspominałam w poprzedniej notce, zwróciła uwagę Barbara Giza, serial, przedstawiający wojenne „przygody” agenta J-23 (polski żołnierz, bliźniaczo podobny do jednego z niemieckich poruczników wciela się w tego ostatniego, udając przed Niemcami jednego z agentów ich kontrwywiadu, w rzeczywistości pracując dla „tych dobrych” – jest agentem Rosjan, pomagającym w akcjach ruchu oporu aliantów) buduje obraz wojny od strony gabinetów, a nie pól bitewnych, kanałów i obozów jenieckich.
Taki wizerunek tego czasu, w okresie w którym jego obraz zdominowany był przez filmy Polskiej Szkoły Filmowej, stanowił istotną nowość. Traktować go można również jako wytchnienie dla publiczności, która nierzadko dość już miała ponad dwudziestoletniej martyrologi wojennej. (Znakomitym tego przykładem jest niebywały sukces pochodzącej z 1964 komedii Stanisława Lenartowicza Giuseppe w Warszawie. Traktowała ona z przymrużeniem oka zarówno polski ruch oporu, jak i żołnierzy SS). Jednakże nie na tym osadza się misyjny charakter interesującego mnie serialu.

Za misję Telewizji Polskiej w okresie Peerelu uznać można natomiast to, co dziś określa się mianem nachalnej ideologii komunistycznej. A więc – odnosząc się do serialu – sam pomysł fabularny, zgodnie z którym głównym bohaterem Stawki będzie polski agent, pracujący jednakże nie dla Polaków, ale dla Rosjan. Innym przykładem tej ideologii jest sposób, w jaki zostali scharakteryzowani Amerykanie, którzy pojawiają się w finałowym odcinku serii. To bowiem co ich odróżnia od reszty żołnierzy związane jest z konsumpcjonizmem. Atrybutami amerykańskich oficerów w Stawce są: coca-coli i guma do żucia.
(Można więc domniemywać, że kultowość serialu wpłynęła na dojrzałość klasową jego fanów…)

Równocześnie jednak w Stawce dopatrywać się można zupełnie innego rodzaju misji. Serial o przygodach Hansa Klossa w pewnym swoim aspekcie jest podobny do jednego z wielkich przegranych tegorocznych Oscarów, Bękartów wojny Quentina Tarantino. Obie produkcje oddają sprawiedliwość tym, którzy w latach 1939-1945 najbardziej ucierpieli. W najnowszym filmie Tarantino grupa żydowskich żołnierzy zabija Hitlera, natomiast postać agenta J-23 przyjemnie łechce nasze narodowe ego. Odwołując się bowiem po raz kolejny do artykułu Barbary Gizy należy zauważyć, że bohater, którego gra Stanisław Mikulski jest bardziej przystojny niż prawdziwi esesmani, przewyższa ich również inteligencją, sprytem oraz pomysłowością. A co najważniejsze, tyle samo ile oni dzięki przemocy i okrucieństwu, on potrafi zdziałać grając fair play.

Takiego bohatera jak Hans Kloss potrzebowaliśmy (a po sukcesie – medialnym – Adama Małysza śmiem również twierdzić, że jeszcze długo będzie nam ktoś taki potrzebny), by wyleczyć się z traumy wojennej. Pozostaje jedynie pytanie, czy zawdzięczamy go poczuciu misji zarządzających Telewizją Polską, czy też przeświadczeniu tychże, iż ktoś taki zyska sobie – a co za tym idzie również i telewizji – oddanych fanów?

tajni agenci, gabinety i tajemnica placu Pigalle

Jedną z bardziej kultowych złotych myśli współczesnej polskiej polityki jest niewątpliwie zdanie Leszka Millera: Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. (Oczywiście miliony Polaków poznały je za pośrednictwem telewizji). Jako że mężczyzną ani nie jestem, ani nigdy nie będę, bardziej adekwatne wydaje się być dla mnie zdanie odwrotne, takie, które akcentowałoby rolę początku. A że tak się składa, iż mój post jest jednym z pierwszych na naszym blogu i że jego tematem ma być Telewizja Polska, zastanawiałam się nad taką produkcją TVP, która - wzbudzając niekłamany entuzjazm masowej publiczności - zjednałaby sobie również naszych przyszłych czytelników. Wybór okazał się nad wyraz łatwy, od razu padło na STAWKĘ WIĘKSZĄ NIŻ ŻYCIE.



Pomimo, że od upadku komunizmu minęło 20 lat, w czasie których wyrosło całkiem nowe – całkiem również już dojrzałe – pokolenie wychowane raczej na MTV, niż na Teleranku, jestem pewna, że nadal ze świecą trzeba by było szukać kogoś, kto nigdy nie słyszał o tym serialu. A czemu Stawka zawdzięcza swoją ponad czasową popularność? Zdaje się, że w równej mierze systematycznym powtórkom (oraz należałoby dodać również – niezliczonym próbą kontynuacji), jakie oferuje nam niemalże rokrocznie TVP, jak i najoczywistszemu z oczywistych powodów, a mianowicie, że ten serial jest po prostu DOBRY. A że to nie jest jedynie stronnicza opinia fanki Hansa Klossa (prawdę powiedziawszy to raczej nie Hansa, ale jego oponenta – Hermanna Brunnera!) świadczy poniższe wyliczenie:

1. Przez serial przewinęła się plejada czołowych polskich aktorów, min.: Stanisław Mikulski, Lucyna Winnicka, Emil Karewicz, Leon Niemczyk, Alina Janowska, Ignacy Gogolewski, Iga Cembrzyńska, Jan Englert, Jerzy Trela, Beata Tyszkiewicz, jak również Barbara Brylska.

2.Jednym z jego reżyserów był Janusz Morgenstern.

3.Stawka była nagradzana. Zdobyła 6 Nagród Ministra Obrony Narodowej 1. stopnia oraz 8 Nagród Telewizji NRD!!!

4.Bezpośrednim powodem nakręcenia serialu był ogromny sukces 14 przedstawień telewizyjnego Teatru Sensacji (pokazywanych w latach 1965-67), opatrzonych tym samym, co serial, tytułem.

5.Choć zawiązująca Stawkę historia wydaje się być nie mniej skomplikowana niż fabuła nowego hitu TVN Majki, jej poszczególne odcinki napisane były w sposób sprawny i atrakcyjny aż do tego stopnia, że trzymać mogą w napięciu nawet fanów seriali Lost i Prison Break.

6.Głównego bohatera Stawki, Hansa Klossa, w którego postać wcielał się Stanisław Mikulski, określa się często mianem polskiego Jamesa Bonda. Jednakże moim zdaniem bardziej adekwatne jest porównywanie go do super-bohatera z Kolorowych zeszytówKapitana Żbika. James Bond bowiem, chociaż nie można mu zarzucić nieskuteczności i braku uroku osobistego, nie zawsze pozostawał bohaterem bez skazy…

7.Serial ten powstał pomiędzy 1967, a 1968 rokiem. Jak w swoim artykule Stawka większa niż życie – narodziny subkultury fanów pisze Barbara Giza były to lata (dokładnie rzecz biorąc Giza pisze o latach 1967-1972) dojrzałości serialu jako jednego z gatunków polskiej telewizji. Stawka, jak i powstali w tym samym okresie Czterej pancerni i pies, znajdowała się na czołowych miejscach w rankingach popularności programów telewizyjnych.


tak więc zarówno na zakończenie (postu), jak i początek (bloga) Stawka większa niż życie:

trzy, dwa, jeden, zero... START!

Przełamanie (…) monopolu BBC na produkowanie programu telewizyjnego i stworzenie bardzo dynamicznej sieci telewizji niezależnej (…) stworzyło w Wielkiej Brytanii niespotykaną gdzie indziej możliwość bezpośredniego porównania dwóch systemów telewizyjnych – telewizji państwowej (o szczególnym zresztą statusie prawnym) i telewizji komercyjnej, prywatnej. JEST TO – PRZY PEWNYM UPROSZCZENIU – SYTUACJA TAKA, JAKBY W PROGRAMIE DRUGIM TELEWIZJI POLSKIEJ NADAWAŁA SWÓJ PROGRAM KTÓRAŚ Z WIELKICH STACJI AMERYKAŃSKICH, ABC, CBS CZY NBC) STWARZAJĄC MOŻLIWOŚĆ NATYCHMIASTOWEJ KONFRONTACJI ZARÓWNO METOD DZIAŁANIA, JAK I WARTOŚCI ZAKODOWANYCH W TYCH PROGRAMACH.

Powyższy cytat pochodzi z książki Krzysztofa Teodora Toeplitza Szkice edynburskie czyli system telewizji. Została ona wydana w 1979 roku. Od tego czasu telewizja zmieniła się diametralnie, przechodząc od epoki paleo-, do – niemalże – neotelewizji. Uznając słowa Toeplitza za swoje motto, na blogu tym badać będziemy, czy współistniejące w polskiej telewizji kanały państwowe (TVP) i prywatne (przede wszystkim TVN i Polsat) dzieli rzeczywiście tak ogromna przepaść, jakiej wizję nakreślił powyżej Toeplitz.