czwartek, 11 marca 2010

Post scriptum do "Stawki" i kilka uwag o tym, czym jest misja w telewizji publicznej

Bez wahania założyłabym się z każdym do takiego zakładu chętnym, iż gdyby stworzyć słownik frekwencyjny dyskursu dotyczącego telewizji publicznej słowo „misja” pojawiło by się w pierwszej dziesiątce najczęściej padających wyrazów w tym kontekście. Przez pryzmat misji analizuje się bowiem nowe ramówki, wykorzystywane formaty, obecność – lub jej brak – ważnych wydarzeń sportowych, ale również pojawiające się w programach informacyjnych wiadomości oraz decyzje personalne dotyczące składu zarządu TVP. Uprzedzając wszelkie komentarze napiszę od razu, że również dla mnie słowa „telewizja publiczna” oraz „misja” są jak awers i rewers tej samej monety (albo – osadzając tę metaforę w bardziej adekwatnym kontekście – jak orzeł i reszka na monecie jednozłotowej). Ponadto jestem przekonana, że badając przez ten pryzmat historię Telewizji Polskiej dojść można do znacznie ciekawszych wniosków, niż jedynie to kto i po której stronie rozdaje aktualnie karty na scenie politycznej.

Przekonania przekonaniami, ale zdaję sobie sprawę, iż przeciwników powyższej opinii przekonam wyłącznie racjonalnymi argumentami. A właściwie wystarczy tylko jeden argument, który – cóż za zbieg okoliczności! – brzmi: Stawka większa niż życie.

Na co w artykule, o którym wspominałam w poprzedniej notce, zwróciła uwagę Barbara Giza, serial, przedstawiający wojenne „przygody” agenta J-23 (polski żołnierz, bliźniaczo podobny do jednego z niemieckich poruczników wciela się w tego ostatniego, udając przed Niemcami jednego z agentów ich kontrwywiadu, w rzeczywistości pracując dla „tych dobrych” – jest agentem Rosjan, pomagającym w akcjach ruchu oporu aliantów) buduje obraz wojny od strony gabinetów, a nie pól bitewnych, kanałów i obozów jenieckich.
Taki wizerunek tego czasu, w okresie w którym jego obraz zdominowany był przez filmy Polskiej Szkoły Filmowej, stanowił istotną nowość. Traktować go można również jako wytchnienie dla publiczności, która nierzadko dość już miała ponad dwudziestoletniej martyrologi wojennej. (Znakomitym tego przykładem jest niebywały sukces pochodzącej z 1964 komedii Stanisława Lenartowicza Giuseppe w Warszawie. Traktowała ona z przymrużeniem oka zarówno polski ruch oporu, jak i żołnierzy SS). Jednakże nie na tym osadza się misyjny charakter interesującego mnie serialu.

Za misję Telewizji Polskiej w okresie Peerelu uznać można natomiast to, co dziś określa się mianem nachalnej ideologii komunistycznej. A więc – odnosząc się do serialu – sam pomysł fabularny, zgodnie z którym głównym bohaterem Stawki będzie polski agent, pracujący jednakże nie dla Polaków, ale dla Rosjan. Innym przykładem tej ideologii jest sposób, w jaki zostali scharakteryzowani Amerykanie, którzy pojawiają się w finałowym odcinku serii. To bowiem co ich odróżnia od reszty żołnierzy związane jest z konsumpcjonizmem. Atrybutami amerykańskich oficerów w Stawce są: coca-coli i guma do żucia.
(Można więc domniemywać, że kultowość serialu wpłynęła na dojrzałość klasową jego fanów…)

Równocześnie jednak w Stawce dopatrywać się można zupełnie innego rodzaju misji. Serial o przygodach Hansa Klossa w pewnym swoim aspekcie jest podobny do jednego z wielkich przegranych tegorocznych Oscarów, Bękartów wojny Quentina Tarantino. Obie produkcje oddają sprawiedliwość tym, którzy w latach 1939-1945 najbardziej ucierpieli. W najnowszym filmie Tarantino grupa żydowskich żołnierzy zabija Hitlera, natomiast postać agenta J-23 przyjemnie łechce nasze narodowe ego. Odwołując się bowiem po raz kolejny do artykułu Barbary Gizy należy zauważyć, że bohater, którego gra Stanisław Mikulski jest bardziej przystojny niż prawdziwi esesmani, przewyższa ich również inteligencją, sprytem oraz pomysłowością. A co najważniejsze, tyle samo ile oni dzięki przemocy i okrucieństwu, on potrafi zdziałać grając fair play.

Takiego bohatera jak Hans Kloss potrzebowaliśmy (a po sukcesie – medialnym – Adama Małysza śmiem również twierdzić, że jeszcze długo będzie nam ktoś taki potrzebny), by wyleczyć się z traumy wojennej. Pozostaje jedynie pytanie, czy zawdzięczamy go poczuciu misji zarządzających Telewizją Polską, czy też przeświadczeniu tychże, iż ktoś taki zyska sobie – a co za tym idzie również i telewizji – oddanych fanów?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz