niedziela, 18 kwietnia 2010

SIŁA PRZYZWYCZAJENIA, czyli o tym jak Harrison Ford mówi po niemiecku

Jeśli dobrze sobie przypominam, mój pierwszy kontakt z mediami zapośredniczony był przez mały rosyjski projektor (w tamtych czasach chyba wszystko było z Rosji…), na którym oglądałem stare bajki. Nie mieliśmy wtedy telewizora, jeśli chcieliśmy zobaczyć programy tv, musieliśmy jechać do dziadków. Gdy miałem 9 lat, w domu pojawił się telewizor. Miałem więc dostęp do medium audiowizualnego i konsekwentnie z tego korzystałem. W telewizji każdy mówił swoim głosem. Było to dla mnie powszechne i oczywiste.

Jednak, gdy pojechałem na wakacje do polskich krewnych stwierdziłem, że moja recepcja znanych programów nie jest naturalna. Produkcje, które oglądałem w Niemczech i w których każdemu z bohaterów przypisany był odrębny głos, tutaj tłumaczone były przez jednego lektora.

Co było dla mnie jeszcze bardziej zaskakujące, okazało się, że w polskich kinach jest inaczej niż w telewizji. Podczas gdy w Niemczech wszystkie zagraniczne produkcje pokazywane są z dubbingiem, w Polsce w większości towarzyszą im napisy. Jest to niezwykłe dla niemieckiego kinomana, który chcąc zobaczyć film w oryginalnej wersji językowej, musi wybrać się na specjalny seans, oznaczony skrótem OmU (oryginał z napisami).

Narzuca się więc następujące pytanie: Dlaczego w polskich kinach są napisy, a w telewizji wyłącznie lektor? Można dojść do wniosku, że uznaje się, iż potencjalny telewidz nie potrafi płynnie czytać, ktoś inny więc musi to robić za niego… Takie rozważania do niczego nas jednak nie doprowadzą. Zastanówmy się więc lepiej nad tym, jak jest percypowana telewizja, w której dominuje dubbing, a jak taka, w której pojawia się lektor?

Po pierwsze, przyzwyczajony do dubbingu, czułem się dziwnie, gdy ciągle słyszałem jedną osobę, czytającą dialogi wszystkich bohaterów programu. Czytającą – co należy dodać – beznamiętnie. Bez jakiegokolwiek podziału na intonację oraz zwracania uwagi na akcent, jakim się posługują poszczególni bohaterowie.

Po drugie, należy również pamiętać, że telewizja nie jest wyłącznie środkiem przekazywania treści. Jest częścią codzienności. Niejednokrotnie przychodzi się do domu i włącza telewizor, by do pustego mieszkania wpuścić życie. Według mnie w przypadku polskiej telewizji jest to trudniejsze, niż w wypadku telewizji niemieckiej. Tutaj bowiem, gdy ogląda się telewizję nie obserwując ekranu (jak to się dzieje podczas wykonywania innych domowych czynności), odbiorca nie jest w stanie do końca zorientować się w tym, co dzieje się na ekranie. Właśnie dlatego, że lektor czyta wszystko monotonnym głosem. Widz nie ma możliwości rozpoznania akcji. Nie wie, czy bohaterzy się kłócą, kochają czy też mordują. Nie jest w stanie zorientować się, kto uczestniczy w akcji: kobieta, mężczyzna, dziecko, zwierzę czy samochód. Można nawet odnieść wrażenie, że lektor jest schizofrenikiem, przez cały czas trwania programu prowadzącym swój zawiły monolog…


Ponieważ nie mogłem zrozumieć fenomenu lektora, zapytałem moich polskich krewnych, jak mogą oglądać takie programy? Reakcje i odpowiedzi były zawsze takie same. Swoim pytaniem wprowadzałem konsternację. Potem padało pytanie o to, jak w Niemczech tłumaczy się zagraniczne programy. A w końcu wszyscy odpowiadali, że nigdy się nad tym nie zastanawiali, ponieważ są do tego przyzwyczajeni.SIŁA PRZYZWYCZAJENIA...

Ja jednak, podobnie jak moi niemieccy koledzy, którzy również mieli do czynienia z polską telewizją, nie jestem w stanie przywyknąć do lektora w telewizji. Gdy moi koledzy, podczas podróży do Polski, oglądali angielski film z polskim lektorem, wszyscy reagowali w identyczny sposób. Byli rozbawiani i nie potrafił zrozumieć, jak jeden człowiek może mówić w zastępstwie wszystkich bohaterów. Według nich lektor niszczy przyjemność oglądania programu.

Tak jak już napisałem wyżej, w telewizji niemieckiej jest zawsze dubbing. Niemcy są tak dokładni w doborze osoby dubbingującej, że głosem danego aktora zawsze mówi ta sama osoba. Czasami zresztą prowadzi to do kuriozalnych sytuacji. Przykładowo, gdy podczas promocji nowego filmu, jakaś hollywoodzka gwiazda jest gościem niemieckiego talk-showu. Schemat takiego wystąpienia jest zawsze podobny. Oprócz obowiązkowego small talku, pokazany zostaje fragment reklamowanego filmu, który aktor zawsze komentuje z zaskoczeniem słowami: a więc tak mówię po niemiecku.

Co ciekawe, również twórcy audiobooków korzystają z tej zasady. Na bilbordach i opakowaniach płyt widnieje często napis w stylu: książka czytana przez Harrison Forda. Nie muszę chyba dodawać, że to nie Harrison Ford czyta książkę, ale jego niemieckie audialne alter-ego. Oczywiście to sprostowanie w żaden sposób nie wpływa na wysoką sprzedaż kompaktów…

Niezmienne dopasowanie danego spikera do konkretnego aktora, czy też roli może generować również kłopoty. Rzadko na przykład udaje się oddać w dubbingu specyfikę gwary, czy drobnej wady wymowy. Ponadto pojawić się mogą również większe problemy, gdy na przykład umrze głos, a aktor, lub rola, wciąż będą się rozwijać...
Taka sytuacja miała miejsce w The Simpsons. Elisabeth Volkmann była w serialu niemieckim głosem Marge Simpson i zmarła w połowie 17. sezonu. Jej miejsce zajęła Anke Engelke, niemiecka aktorka i komediantka. Nowy niemiecki głos żony Homera, który zresztą jest bardziej zbliżony do amerykańskiego oryginału niż wersja Volkmann, nie został dobrze przyjęty przez fanów serialu. Na wielu forach dyskusyjnych przeczytać można było opinie, że głos Engelke jest za bardzo zgrzytliwy. Ale dlaczego? Jeśli słucha się oryginału ten głos właśnie tak brzmi! Niestety, wielbiciele przyzwyczaili się do wersji, której słuchali przez niemalże 15 lat.

I znów pojawia się kategoria PRZYZWYCZAJENIA... Tak więc nie ma chyba znaczenia, czy telewizja mówi jednym głosem lektora, czy wielością narodowych głosów specjalistów od dubbingu. Liczy się to, do czego przywykliśmy…

(A wady i zalety programów z lektorem z perspektywy osoby do niego „przyzwyczajonej” znaleźć można tutaj)

7 komentarzy:

  1. A kto w niemieckiej telewizji dubbingował Eddiego Murphy'ego? "Gliniarz z Beverly Hills" na Pro 7 śmieszył mnie zawsze podwójnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Randolf Kronberg byl w wszystkich filmach niemieckim glosem Eddiego Murphy´ego.
    infos:
    http://synchronkartei.funzi.de/index.php?action=show&type=talker&id=365

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, to zdecydowanie kwestia przyzwyczajenia. We Włoszech wszystko jest dubbingowane - zarówno w telewizji jak i kinie, ale na mój argument, że to jest po prostu straszne, usłyszałam, że u nich "dubbing is a kind of art:)" Cóż, trudno temu zaprzeczyć, ale samo tworzenie tej sztuki w jakiś sposób okalecza dzieło w jego pierwotnej wersji. Szczerze mówiąc jeśli już mam do wyboru dubbing albo lektora, wolę lektora. Z tego prostego powodu, że i tak skupiam się na tym co mówią postaci (a głos jest przecież nierozerwalnym elementem gry), zaś na lektora nie zwracam szczególnej uwagi - po prostu informuje mnie o treści wypowiedzi, jest czymś w rodzaju komentarza.
    Tymczasem podkładanie głosu innej osoby w miejsce oryginalnej ścieżki dźwiękowej jest dla mnie czymś sztucznym, nie do zniesienia. Nawet kiedy w polskim filmie głos aktora dubbinguje inny polski aktor, nie potrafię przestać o tym myśleć i skupić się na treści:P Czuję się wtedy oszukana!:P Wynika z tego jasno, że najlepszym rozwiązaniem są napisy:D Chociaż moja mama posiadając "Przeminęło z wiatrem" na Dvd tylko w wersji z napisami, woli kiedy puszczają je w tv - wtedy nie musi martwić się czy nadąży z czytaniem;) I może kontemplować piękne stroje;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Również nie przepadam za lektorem, ani tym bardziej za dubbingiem, ale w co najmniej jednym przypadku mięknie mi serce. Mam na myśli "Shreka". Wydaje mi się, że Wierzbięta (no i oczywiście aktorzy) odwalił kawał dobrej roboty, i nawet taki zagorzały fan oglądania filmów z napisami, jak ja, woli osła w wykonaniu Jerzego Stuhra niż Eddiego Murphy'ego;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Noo,kreskówki to zupełnie inna sprawa:) Cały ich świat i postaci są czymś sztucznym, więc dubbing nie razi - rzekłabym, że jest czymś naturalnym;) "Shreki" i spółka zyskują w wersji polskiej za sprawą gier językowych, ale już na przykład "Śpiąca królewna" w oryginale i w wersji polskiej miała jednakowy urok. Wystarczy porównać "Once upon a dream" :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki za info. Niezłą ma kartotekę ten mój dolnośląski ziomek z Wrocławia. Z jednej strony luzak Eddie, z drugiej sztywniak Hurt. :]

    Ja też wolę napisy, ale na polskim skromnym rynku dubbingu mistrzostwem świata jest dla mnie to jak Czarek Pazura odtworzył głos Jamela Debbouze w "Asteriksie i Obeliksie: Misja Kleopatra". Polecam porównanie wersji oryginalnej z polską.

    OdpowiedzUsuń